

Wiemy już, że nastąpią zmiany związane z aranżacją wystawy głównej, a połączenie Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku z Muzeum Westerplatte nie pozwoli na otwarcie placówki w formie, w jakiej planowały to zrobić obecne władze instytucji. Jednak coś pozostanie bez zmian: bryła budynku – jej forma, kształt, wykończenie.
O czym rozmawialiśmy z autorami projektu Muzeum II Wojny Światowej?
O szukaniu pomysłu na bryłę, perypetiach konkursowych, rozwiązaniach funkcjonalnych opowiadają autorzy projektu Muzeum II Wojny Światowej – architekci z gdyńskiej pracowni KWADRAT: Jacek Droszcz oraz Bazyli Domsta.
Co było najważniejszą kwestią, kiedy rozpoczynaliście prace projektowe nad Muzeum II Wojny Światowej?
J.D.: Przede wszystkim zastanawialiśmy się komu ma służyć ten obiekt. W końcu nie jest to galeria wystawowa czy dom handlowy. Jest to muzeum poświęcone niezwykle ważnej rzeczy i działaniom, które wydarzyły się w historii Polski, ale i świata. Czuliśmy, że projektujemy "opakowanie" czegoś niezwykłego, ponieważ treść wystawy dostaliśmy wcześniej. Natomiast zastanawialiśmy się, jak ten obiekt powinien działać.
Dlaczego postanowiliście zejść z całą wystawą główną pod ziemię?
J.D.: Doszliśmy do wniosku, że musimy zrobić coś, aby przed wejściem na główną wystawę wyciszyć się, spowodować, że zwiedzający zostawią z tyłu głowy swoje troski. Wyobraziliśmy sobie autokar roześmianych dzieci, które będą tu przyjeżdżać. Dzieci wysiadają z autokaru, skaczą, cieszą się. Czy w takich nastrojach mają wejść na wystawę? Nie, według nas to za wcześnie. Muszą przejść pewien proces. Zejście na dół – schodami lub kładką, ma ich uspokoić i wyciszyć, sprawić, że jak dojdą na poziom -14 metrów, będą lepiej przygotowani na zwiedzanie wystawy. To był jeden z powodów, dla którego postanowiliśmy zejść z wystawą pod ziemię.
Jak wyglądała praca nad projektem konkursowym?
J.D.: Projekt konkursowy robiliśmy bardzo długo. Przystępując do konkursu zastanawialiśmy się co zrobić, aby go wygrać – takie przekonanie towarzyszy chyba każdemu, kto decyduje się na podjęcie rywalizacji. W związku z tym, musieliśmy zrobić coś nowego, niezwykłego, co pozwoli być zauważonym. Mieliśmy do dyspozycji prawie 1,5 ha działkę, prawie 30 tys. m2 do zaprojektowania, miały powstać 3 kondygnacje. Przez długi czas tworzyliśmy lepsze czy gorsze formy, przypominające nieszczęsne centra handlowe. Nie będę ukrywać, że wielokrotnie zaniechaliśmy robienia tego projektu.
Jednak projekt został zgłoszony do konkursu...
J.D.: Tak. Zdawaliśmy sobie sprawę, że jest to konkurs międzynarodowy, więc pocieszyliśmy się, że jak przegramy, to przynajmniej w dobrym towarzystwie.
Dużo czasu mieliście na przygotowanie ostatecznej koncepcji konkursowej?
J.D.: Cztery miesiące przed upływem terminu zgłoszeń, zaczęliśmy pracę nad projektem. Jednak w momencie, gdy wpadliśmy na pomysł, który finalnie został zrealizowany, pozostał nam miesiąc, żeby go dokończyć.
Czy pomysł na taką bryłę towarzyszył tej koncepcji od początku?
J.D.: Nie. Przyszedł moment, kiedy postanowiliśmy całość, dosłownie, postawić na głowie. Zaczęliśmy układać klocki, rysować, ponieważ nie jesteśmy komputerowi. Wtedy wpadliśmy na pomysł przeniesienia wystawy głównej pod ziemię. Dzięki temu, tworzymy na osi czasu zasadę: przeszłość jest pod ziemią, teraźniejszość jest na placu przed budynkiem, z kolei na wyższych kondygnacjach, gdzie znalazły się biblioteki, mediateki pełniące funkcję edukacyjną mamy do czyenienia z przyszłością.
Skąd pomysł na stworzenie dominanty w przestrzeni?
J.D.: Wieża jest symbolem przyszłości – otwiera się w kierunku Nowego Miasta w Gdańsku. Po trudach zwiedzania, mamy okazję zobaczyć panoramę odbudowanego miasta. Chcieliśmy stworzyć coś uniwersalnego. Podobnie działo się w przeszłości – przestrzeń miast została znaczona takimi dominantami – dawniej były to wieże kościołów. My postawiliśmy współczesną wieżę. Jako jedyni, spośród 130 zgłoszonych prac konkursowych, wpadliśmy na taki pomysł. Warto również wspomnieć o placu, który powstał przed wejściem do muzeum. Stworzyliśmy przestrzeń, w której możemy się umawiać, spotykać, ma to ogromne znaczenie miastotwórcze.
I tak powstała unikalna forma architektoniczna…
J.D.: Wspomniany wcześniej uniwersalizm skłonił nas do poszukiwania czegoś unikalnego. To nie jest forma, która jest przypisana do Gdańska, ale tworzymy ją w Gdańsku. Znaleźliśmy coś, co jest charakterystyczne dla tego miasta: kolor – czerwień, która dominuje tu przez cegłę. Kiedyś tak się budowało, ponieważ nie było innych materiałów. Teraz te materiały się zmieniły – są bardziej nowoczesne. Takim nowoczesnym materiałem jest stal czy beton. Stal odrzuciliśmy. Skupiliśmy się na betonie i wymyśliliśmy… czerwony beton. Wpisuje się on w fizjonomię miasta, można powiedzieć, że jest to nowoczesny odpowiednik cegły.
B.D.: Długo poszukiwaliśmy formy tego budynku. W rezultacie, tak naprawdę sami nie wiemy co ona oznacza, ale każdemu, kto tu przychodzi, na myśl nasuwa się coś innego. Jedni uważają, że jest to tonący okręt, inni porównują bryłę do walącego się budynku, jeszcze inni do rakiety wbitej w ziemię, zapory, przeszkody.
J.D.: Co więcej, po próbie podświetlenia budynku przyszło mi na myśl jeszcze jedno porównanie – płonący znicz. Dodam, że w naszym projekcie chcieliśmy uniknąć bezpośredniego porównania z wojną - dosłownego kształtu. Za każdym razem ludzie widzą w tym budynku coś innego. Uważam, że dzięki temu to miejsce ma szanse się nie znudzić.
B.D.: Puenta jest taka: jak sami autorzy za każdym razem widzą w swojej realizacji coś innego, to już jest bardzo dobrze. Można powiedzieć, że osiągnęliśmy zamierzony cel – uniwersalną bryłę.
Czy są duże różnice między koncepcją konkursową, a tym co teraz możemy podziwiać?
B.D.: Kierownictwo muzeum zdecydowanie nie chciało aby nastąpiła jakakolwiek zmiana. Można powiedzieć, że pilnowali naszego projektu. Czasem to my bardziej naciskaliśmy na zmiany. Przykładowo, problemy pojawiły się z doborem materiału na okładzinę zewnętrzną. Konkurs wygraliśmy stosując na elewacjach czerwony beton. Jednak przez kilka lat nie znaleźliśmy producenta, który stosowałby taką technologię. Ale musieliśmy szukać, bo inwestor nie chciał słyszeć o zmianie. I udało się. Zaznaczę, że podczas poszukiwania odpowiednika naszej okładziny, do głowy przychodziły nam różne pomysły, np.: płytki, czy po prostu cegła. Na szczęście nie doszły one do skutku.
J.D.: Forma nie zmieniła się w ogóle. Przykładowo, jak spojrzymy na wizualizacje budynku Muzeum Historii Żydów Polskich i porównamy je z istniejącą realizacją, to zobaczymy dwa takie same zdjęcia. U nas praca konkursowa zewnętrznie i bryłowo, jest identyczna, jak ta, którą obecnie widzimy. Niewielkie zmiany są w rozwiązaniach funkcjonalnych, ale to wynikało chociażby z rozplanowanej konstrukcji.
B.D.: Mogę jeszcze dodać, że główna pryzma, ja ją nazywam apoteozą sztuki, (jest to miejsce, w którym teraz siedzimy) została nieco poprawiona na korzyść. Wcześniej miała bardziej piramidalny charakter, a finalnie poszła w kierunku prostopadłościanu. Ta poprawka wyszła dzięki, zrobieniu wielu makiet. Na szczęście mieliśmy dużo czasu aby poszukać jeszcze kątów w ścianach i dlatego udało nam się to idealnie wyważyć.
Jest w budynku jakiś element, który powinien zostać zmieniony?
B.D.: Nie mamy chyba czegoś takiego, co chcielibyśmy zmienić. Nastąpiły drobne zmiany wewnętrzne, ale to są naprawdę drobiazgi, które zdarzają się zawsze.
J.D.: Szczerze? Uczestniczyłem w całym procesie tworzenia Muzeum II Wojny Światowej i doskonale wiem, co mnie drażni mimo, że wy tego nie widzicie, ale o tym lepiej nie będę mówić, aby nie skupiać na tych rzeczach uwagi. Jest kilka rzeczy, które bym zmienił, ale to są detale i dotyczy to głównie instalacji. Poprowadziłbym je troszkę inaczej aby były mniej widoczne. Byliśmy pod ogromną dyktaturą instalatorów, zwłaszcza strażaków i forma oraz ilość instalacji była przerażająca. Jeżeli chodzi o formę budynku to nie było takiego momentu, w którym uznaliśmy, że warto pójść do inwestora i powiedzieć: chcielibyśmy to zmienić. Drobne poprawki są zawsze - przecież my tak naprawdę eksperymentujemy w przestrzeni za pieniądze inwestora.
Wystawa była tak naprawdę gotowa przed powstaniem muzeum. Jak wyglądała współpraca z biurem TEMPORA odpowiedzialnym za wygląd finalny wystawy?
J.D.: Przekazaliśmy studiu TEMPORA gotową przestrzeń. Była ona korygowana na etapie projektu budowlanego. Z kolei na etapie projektu wykonawczego zaczęła się nasza współpraca. Wystawa musiała spełniać warunki bezpieczeństwa. W tym zakresie dużo pracy mieli branżyści, którzy współpracowali z firmą Tempora. Wielokrotnie reagowaliśmy na zapytania, czy mogą przebić ścianę lub lekko ją przesunąć, zrobić przejście. Diabeł tkwi w szczegółach. Tempora oczywiście też trochę modyfikowała wystawę. Musieli chociażby w międzyczasie ustalać nowe wystawy z dyrekcją muzeum. Była to bardzo fajna współpraca z fajnymi ludźmi. Zaznaczę, że są to scenografowie a nie architekci, więc technicznie czasem było trudno wytłumaczyć, że danej ściany się nie przestawi, bo to żywy beton, ale wspólnymi siłami osiągnęliśmy kompromis.
Czym ta wystawa różni się od innych?
J.D.: Nie czuję się odpowiedzialny za kształt tej wystawy i jej przekaz. Jednak bywałem, przy okazji projektowania tego budynku, w różnych muzeach. Wystawa główna w Muzeum II Wojny Światowej jeszcze kilka tygodni temu wyglądała zupełnie inaczej. Wtedy bałem się, że jest zbyt pstrokata, tandetna, ale teraz, być może również dzięki oświetleniu, zaczęła żyć. Przez to różni się od każdej innej. Jest niesamowicie czytelna, ma kapitalny przekaz - dla mnie jest to najlepsza wystawa jaką kiedykolwiek oglądałem. Nie chcę porównywać jej z wystawą z Muzeum Historii Żydów Polskich czy Powstania Warszawskiego - tamte też robiły ogromne wrażenie, ale po raz pierwszy miałem ciarki patrząc na niektóre rzeczy i zdając sobie sprawę, że ktoś miał je w ręku, że pochodzą z czasów wojny. Co więcej, powstał kapitalny kącik dla dzieci: trzy pokoje, które działają na wyobraźnię. I zaskakujący, może nieco pesymistyczny koniec wystawy: uważajcie, wojna się jeszcze nie skończyła.
Odpowiadaliście również za aranżację wnętrz poza częścią wystawy głównej?
J.D.: Aranżację wnętrz, głównie przestrzeni wspólnych, sekretariatów, holi wzięliśmy na siebie, jednak w tej dziedzinie nie mamy aż takiego doświadczenia, więc współpracowaliśmy z bardzo cenioną pracownią LOFT i to im powierzyliśmy projekt wnętrz. Świetnie wyczuli nasze intencje. Wnętrze budynku miało nie konkurować z wystawą, miało zachęcać do zwiedzania.
Siedzimy w niezwykłej przestrzeni należącej do wystawy głównej, jest to aleja, droga. Czy to jest najważniejsze miejsce tego muzeum?
B.D.: Wydaje mi się, że ludzie to miejsce zapamiętają. To jest ciąg identyfikacyjny, gdzie ludzie mogą się spotykać. Przestrzeń robi wrażenie przez swoją wielkość, a przede wszystkim długość i monumentalność. Dlatego cieszymy się bardzo, ze starczyło pieniędzy na przykrycie siatką instalacji, które pewnie szpeciłyby to miejsce. Ta uliczka, która znajduje się wzdłuż wystawy, powoduje że nie ma dedykowanej ścieżki zwiedzania. Możemy pójść dalej, coś ominąć i później wrócić. Zgubisz się, to możesz się tu umówić. Warto zauważyć, że jesteśmy pod ziemią, a dociera tu naturalne światło z góry. Jest to jedyne takie pomieszczenie w tej wystawie.
J.D.: Ta ulica została bardzo chętnie zaadaptowana przez Temporę. To jest oś główna, gdzie po bokach wchodzi się do poszczególnych sal, ale tu zawsze można wyjść. Dla nas miało to jeszcze dodatkowe znaczenie - jest to główna oś budynku. Warto zauważyć, że ten budynek to bryła bezosiowa, ale ta oś dokładnie pokrywa się z dawną ulicą Rose Gasse, dzielnicy Wiadrownia, która została zrównana z ziemią przez Rosjan w 1945 roku. Tu nic nie pozostało poza piwnicami, z których wydobyto zabytkowe skrzynie, porzucone przez uciekających Niemców.
Tak udało się znaleźć bezpośredni związek z przeszłością…
J.D. Tak, a my poszukiwaliśmy tego właśnie związku. Wspomniana ulica szła dokładnie w tym miejscu, gdzie teraz siedzimy. Bruk, który znajduje się pod tymi ławkami, to cięte płyty, które były dokładnie w tym miejscu, tylko 14 m wyżej.
B.D.: Warto dodać, że mieliśmy w planie przedłużenie tej osi do Motławy, na ołowiankę, gdzie znajduje się filharmonia. Wtedy powstałaby fajna oś kultury. Ale niestety nie udało się, bo plany przestrzenne są inne. Ja cały czas żałuje, że to nie doszło do skutku, bo byłoby to idealne dopełnienie naszej kompozycji.

- ARCHITEKTURA: Widzieliśmy wystawę Muzeum II Wojny Światowej - jeszcze nie doczekała się otwarcia, a już nie istnieje?
- ARCHITEKTURA: Architektura 2017. Na jakie realizacje czekamy z niecierpliwością w 2017 roku.
- ARCHITEKTURA: Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Wykład
- ARCHITEKTURA: Dom na wodzie, muzeum pod wodą? Bryła Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku już powstaje