Pośród domów, które architekci stawiają dla siebie samych jako manifesty własnych przekonań, wybijają się w Polsce dwa: dom na kopalni Przemo Łukasika („A-m” 1/04) i dom w Magdalence Marka Szcześniaka. Budynki te są przeróbkami istniejących struktur. Dom Łukasika to wręcz obiekt znaleziony, niezwykły nie poprzez samą interwencję architektoniczną, lecz raczej przez akt dostrzeżenia w istniejącej formie niesamowitego potencjału oraz akt symbolicznej wiary i odwagi zamieszkania dosłownie na kopalni. Ten w Magdalence, mimo że powstał z przemiany domu letniego postawionego na działce rekreacyjnej, przewrotnie gra pojęciem domowości.
Po pierwsze, ma nieznośnie małą powierzchnię, co sugeruje że jest to artystyczny model – rzeźba współczesna, instalacja lub podziwiany za architektoniczną odwagę dom Japończyka. Po drugie, cały jest obłożony blachą, co wzmaga poczucie nie-domowości tej archetypicznej uproszczonej formy góralskiej chatki. Jesienią 1999 roku w nowojorskim muzeum sztuki nowoczesnej – MoMA odbyła się architektoniczna wystawa pod tytułem the un-private house śledząca zmiany pojęcia prywatności w projektowaniu domów jednorodzinnych. Dyskusję, jaką wywołała obwołano pierwszą globalną architektoniczną debatą dwudziestego pierwszego wieku. Dom Szcześniaka świetnie się w nią wpisał.
Całkiem niedawno zatrzymałem się ze zdziwienia na skraju suwalskiej wioski przed tradycyjnie wyglądającym domem, całym pokrytym jednorodnymi brytami ocynkowanej blachy. Z budynku wyszły dwie właścicielki i w rozmowie przedstawiały jego użytkowe zalety: dom nie chwyta wilgoci, nie brudzi się, tynk się nie kruszy, farba się nie łuszczy. Czasem świetne pomysły jednak trafiają pod strzechy.