Przy drodze z Doniecka do ośrodka treningowego najlepszego, ukraińskiego klubu Szachtara Donieck na środku zielonego stepu stoi niewielki, biały namiot. Od przykurzonej szosy prowadzi do niego... czerwony dywan. Wszystko dla donieckich urzędników. Dumnie kroczy po nim wicegubernator obwodu donieckiego i inni oficjele. Zupełnie nie rozumieją rozbawienia zagranicznych dziennikarzy dywanem rozłożonym na środku łąki. Urzędnicy chcieli tylko zaprezentować pokazowy namiot dla kibiców na Euro 2012. Na poddonieckim stepie mają stanąć tysiące takich namiotów. Oczywiście nie będą do nich prowadziły czerwone dywany, bo to przywilej zarezerwowany dla władzy.
Pokazówka w Doniecku dobrze obrazuje stan przygotowań do europejskiego turnieju. Ukraińcy rzeczywiście starają się zdążyć na czas ze wszystkimi projektami. I nie ma wątpliwości, że lepiej lub gorzej, ale stadiony, lotniska, hotele zostaną wybudowane. Niestety, poza tym po Euro 2012 nie pozostanie nad Dnieprem nic więcej. Przygotowania do mistrzostw miały być na Ukrainie okazją do wielkiej zmiany, początkiem cywilizacyjnego awansu. W odróżnieniu od Polski, która już jest w Europie i martwi się jedynie tym, by nie wypaść gorzej niż Austria cztery lata temu, dla Ukrainy organizacja turnieju jest wyjątkowym – i możliwe, że na długo ostatnim – testem z cywilizacyjnych przemian. Szansą na wyjście z europejskiej poczekalni na salony. Przygotowania miały pokazać sprawność administracji, jej otwartość na krytykę społeczną, przywiązanie do demokratycznych wartości. Tymczasem jak na dłoni widać, że Euro jest traktowane jak plan pięcioletni z czasów ZSRR.