To kariera godna Kopciuszka albo amerykańskiej gwiazdy: z ciemnych zakamarków kuchni w blask reflektorów. Ni z tego, ni z owego słoiki pojawiały się w telewizji i na rozkładówkach czasopism. Nie tylko tych dla gospodyń domowych, ale i tych o współczesnym designie.
W słoikach podaje się napoje wyskokowe i babciną herbatkę z cytryną, desery i gulasz. Wygląda na to, że można nimi zastąpić większą część zastawy, a przy okazji także wazoniki, lampiony i dekoracje.
Moda ma swoje minusy. Nie dam się przekonać, że gruba, profilowana krawędź słoja jest wygodniejsza od brzegu filiżanki czy szklanki. Mam też poważne wątpliwości, czy zakup słoika (pustego) za 40 zł to rzeczywiście dobra inwestycja, nawet jeśli szkło i bryła są całkiem ładne. A takich naczyń pojawiło się na fali nowej mody całkiem sporo.
Z drugiej strony, nie ma powodu do narzekań. Powtórne wykorzystanie szklanych naczyń dobrze wpływa na stan środowiska, zmniejsza ilość śmieci i jest po prostu praktyczne. Zwykły słoik może być dużo lepszym „lanczboksem” niż pudełko z tworzywa sztucznego. Jest tańszy, łatwo dostępny, nic się z niego nie wylewa – a z miękkimi pojemnikami bywa różnie – bez problemu można dobrać odpowiednią pojemność. W dodatku łatwo się czyści, podczas gdy powierzchnia innych tworzyw rysuje się i wymaga bardzo starannego mycia, jeśli nie chcemy, by zapach wżarł się w materiał. Właściwie jedynym problemem bywa waga, bo możliwość stłuczenia słoja jest w praktyce niewielka.