Archirama: Skąd wziął się Bambolot i pomysł na „fotografowanie z wysokości – bez odrywania się od ziemi”?
Tomasz Kisielewski: Pomysł pochodzi z czasów, gdy budowaliśmy autostradę A4. Bardzo brakowało zdjęć z góry, ale nie takich lotniczych, szerokich planów, tylko właśnie punktowych, z wysokości 5- 10 metrów, dostępnych na zawołanie, od ręki. Podniesienie fotografa na wysokość 11 metrów to skomplikowane przedsięwzięcie, pozbawione sensu w czasach, gdy można unieść do góry sam zdalnie sterowany aparat. Ucieleśnieniem tej idei jest nasza fotograficzna tyczka. Sporadycznie potrzebowaliśmy szerszych ujęć z większej wysokości, i tu wdrożyliśmy fotografię latawcową- najtańszy sposób na uzyskanie zdjęć lotniczych.
Skąd wzięliśmy nazwę „bambolot”? Rower Basi (zwanej na studiach „Bambo”) nosił to dumne imię, jako swego rodzaju kontynuacja chlubnej tradycji trąbolotów z „Tytusa, Romka i Atomka”, oraz fiatolotów z czasów Fiata 125p. Kiedy szukaliśmy adresu dla naszej strony internetowej, ta nazwa jakoś tak naturalnie nam pasowała.
Sprzęt do fotografii projektujecie i budujecie sami. Jak wygląda Wasze wyposażenie terenowe, czy mieści się w furgonetce, czy w plecaku?
Zawsze staramy się mieć jak najmniej do noszenia, jest to jeden z naszych priorytetów przy tworzeniu nowych urządzeń. Mamy ten komfort, że budujemy sobie rozwiązania dokładnie dopasowane do naszych potrzeb, więc swoje wyposażenie terenowe mieścimy w poręcznym plecaku, plus tyczka w osobnym pokrowcu. Sprzęt oczywiście najwygodniej wozi się w furgonetce. Jednak cały czas mamy na uwadze fakt, że samochodem nie da się wjechać komuś między rabatki w ogródku, by wśród nich wypakować tyczkę. Zawsze przychodzi taki moment, kiedy trzeba porzucić auto i dalej poruszać się pieszo pod górkę przez grząskie błoto. Trudny teren pokonujemy z nadzwyczajną łatwością. W końcu tyczka wraz z aparatem waży tylko około 4 kilogramy (w zależności od założonego obiektywu)...
Do tyczkowania mamy tyczkę o wysokości roboczej 11 metrów, z zamontowanym na czubku aparatem fotograficznym. Stosujemy najlżejsze lustrzanki Nikona: D5100 i D3100. W przypadku nocnych imprez mamy w pogotowiu bezprzewodowe lampy błyskowe, których używamy również w mrocznych pomieszczeniach. Wnętrza fotografujemy aparatem sterowanym z laptopa, dzięki czemu kontrolujemy kadr od razu na dużym ekranie. Posiadamy dwa latawce - na wiatry o różnej sile, z linkami o długościach 100 i 300 metrów. Obróbka zdjęć to Adobe Photoshop Lightroom, MacBook Pro z Retiną, I1Display Pro i świetlówki Lumilux Color Proof. Eksport fotografii prowadzimy z naszego serwera przez konta FTP.
Czy często fotografujecie z wysoka współczesną architekturę i współpracujecie z architektami?
Ze współczesną architekturą jest u nas jak ze Sky Tower we Wrocławiu: nawet jeśli fotografujemy start maratonu, to i tak ona jest w tle. Z architektami aktualnie nie współpracujemy, aczkolwiek chętnie podejmiemy takową kooperację. Szczególnie dobrze na naszych zdjęciach wychodzą przydomowe ogrody, i ogólnie budownictwo jednorodzinne.
Tyczki, latawce – czy mają przewagę nad coraz powszechniejszymi dronami?
Oczywiście że mają - inaczej dawno byśmy śmigali jakimś śmigiełkowatym robalem. Drony to potężne narzędzie, ale w porównaniu z tyczką mają wiele ograniczeń: krótki czas lotu, wrażliwość na pogodę i zakłócenia elektromagnetyczne, są za delikatne na noszenie w plecaku, a latanie nad głowami ludzi jest zwyczajnie niebezpieczne i formalnoprawnie problematyczne, zwłaszcza w razie wypadku. Nie potrzebujemy wydzielonego lądowiska i możemy działać „z dala od szosy”, bez presji że zaraz musimy lądować bo się bateria kończy. Kiedyś podczas zawodów biegowych które obsługiwaliśmy, wiatr był tak silny, że wywrócił statyw z kamerą.. W tych warunkach każdy lot drona skończyłby się po kilku sekundach spektakularnie krwawym upadkiem w tłum zawodników.. My po prostu zmniejszyliśmy wysokość tyczki, i cały czas fotografowaliśmy z góry. Latawiec to trochę inna bajka: jest całkowicie nieprzewidywalny, nie gwarantuje jakichkolwiek efektów, i właściwie nie miałby już racji bytu, gdyby nie jedno ale: z latawca też da się zrobić wspaniałe zdjęcie. To tylko narzędzia... Które lepsze? W jakiej kategorii?
W pracy spotykacie się z najróżniejszymi ludźmi, od działkowców po archeologów. Które zlecenie było dla Was największym wyzwaniem?
Każda fotoakcja wiąże się z innymi wyzwaniami, trudnymi do porównywania. Przykładowo- fotografując maratony realizujemy nasz plan zdjęciowy z minutową dokładnością, z poszczególnymi punktami odległymi o kilka kilometrów, bez względu na pogodę, paraliż komunikacyjny i nieznany, wrogi obcym teren. Z drugiej strony samo poruszanie się po polskich drogach celem dojazdu na mało spektakularną sesję wnętrzarską jest olbrzymim wyzwaniem. Można by w nieskończoność snuć opowieści jak było ciężko, i jak sobie poradziliśmy, ale trudno nam wskazać ten najtrudniejszy przypadek.
Bambolot o sobie
Jesteśmy Barbara Rzychoń i Tomasz Kisielewski. Sztukami wizualnymi zajmujemy się „od zawsze”, „na poważnie” fotografujemy od 2011 roku. Tworzymy nieformalny „kolektyw twórczy”, który objawia się poprzez naszą stronę internetową www.bambolot.com. Wyróżnia nas nieszablonowe podejście połączone z unikalnym sprzętem, dzięki czemu możemy po swojemu (w ciekawy i oryginalny sposób) rejestrować rzeczywistość zastaną (uwieczniamy imprezy masowe, nieruchomości, krajobrazy, zabytki, dzieła sztuki). W naszej twórczości stale dążymy do zwiększania wkładu własnego, i zmniejszenia roli elementu „zastanego”, ponieważ uważamy, że kreowanie własnej wizji jest fajniejsze, niż zwykłe dokumentowanie tego, co już jest.